Nasza twórczość - Pasterz pokoju (Część 2)
PASTERZ POKOJU
- Bardzo chętnie bym ci już zwrócił pieniądze, Grinson. Tylko jest problem. Cały mój zysk idzie na spłatę ratuszowego długu, który jak wiesz, jest bardzo wymagający. Poczekaj dwa miesiące, maksimum trzy, a będę mógł ci się spłacić co do złamanego grosza.- Kowal czuł ten niepokój bijący od starego stolarza. Chciał go tymi słowami uspokoić i dać mu trochę rozluźnienia.
- Ale nie rozumiesz! - krzyknął nagle Grinson. - Ja potrzebuję tych pieniędzy TERAZ! Musimy jak najszybciej wyjechać z miasta. Nie zostanę tu z rodziną, kiedy sytuacja robi się tak niebezpieczna. Tobie też radzę się zbierać, tak samo mówię do wszystkich pozostałych. Wojna zacznie się lada chwila i nim się obejrzycie, miasto już będzie oblegane i nie będziecie mieli drogi ucieczki. Oddaj więc Rainfard to, co moje, albo tego pożałujesz. - Z głosu Grinsona wynikało, że jego gniew się podwaja, a nerwy puszczają.
- Dlaczego od razu mi grozisz? Rozumiem sytuację, jednak nie po to walczyłem pół roku z produkcją lutomyru, by teraz z tego rezygnować i uciekać. Do tego mam niespłacone długi nie tylko u ciebie, ale i u innych mieszkańców miasta, więc mnie nie wypuszczą. Przykro mi, przynajmniej poczekaj dwa tygodnie a uda mi się coś załatwić, bym mógł ci pomóc. Przez ten czas trochę przemyślisz sprawę...
- Nie rozumiesz, co się dzieje gówniarzu?! - Grinsona opanowała niespotykana dotąd ani u niego, ani w tym lokalu wściekłość. - Masz czelność tak się odzywać do tego, kto ci pomagał w tym przedsięwzięciu? Teraz będziesz spijał śmietankę, a ja nic nie będę z tego miał? Masz załatwić mi pieniądze, bo inaczej pójdę do Rady Miasta, i wtedy zabiorą się za ciebie, zobaczysz! Dorwę cię, cholero! - Koledzy w karczmie próbowali uspokoić starego stolarza. Rainfard też próbował ukoić sytuację. Grinson jednak stracił zupełne panowanie nad swoim gniewem. Przewrócił stół i złapał za krzesło. Awantura rodziła się w powietrzu.
Nieoczekiwanie do karczmy weszła pewna osoba. Był to młody mężczyzna, chudy i wysoki, ubrany w baranią skórę i skórzane spodnie oraz buty. Na ramieniu miał zawieszoną torbę, a u pleców można było zobaczyć pięknie uciosany, brzozowy drąg. Niespodziewane wejście chłopaka zauważyła Hiacynta. Podeszła do klienta i przyjrzała mu się. Nie znała go, był na pewno obcy w tym miejscu. Karnacja skóry mężczyzny też była nietutejsza. Niebieskie oczy i brązowe włosy nie wyróżniały go zbytnio, za to widać było po jego postawie i minie, że jest on człowiekiem poważnym i wyniosłym. Dziewczyna miała poprosić, by opuścił lokal z powodu incydentu, gdy młodzieniec podszedł do grupki kłócących się ludzi. Złapał za krzesło trzymane przez Grinsona i powiedział:
- Panowie, o cóż ta kłótnia? Pieniądze chodzą po głowie? Kobieta? Dajcie przyjaciele spokój. Czasu naszych żywotów jest mało, po co go marnować na bijatyki i kłótnie. - Głos jegomościa był łagodny, lekko chłopięcy, o wysokiej barwie. Można było powiedzieć, że dawał on lekkie ukojenie i radość.
- Jaki spokój?! - rzucił się Grinson. - Czy wy wszyscy wiecie, co się dzieje? Czy ty, młody, tak zdziczałeś pośród zwierząt, że stałeś się tak głupi jak one? Wojna się zbliża! I nie zamierzam zginąć z moją rodziną z powodu jakiś idiotycznych niesnasek politycznych między królami! - wyrwał krzesło z ręki przybysza i zamachnął się w stronę Rainfarda. Przedmiot zatrzymał się w połowie drogi, uderzając głucho w kawał drewna. Młody chłopak trzymał w rękach drąg wyjęty zza pleców. Powstrzymał on krzesło lecące w stronę młodego kowala.
- Przyjacielu, a czy gniew nie przysporzy i tobie, i twojej rodzinie wewnętrznej wojny? Świat jest pełen niesprawiedliwości, ale nie powinniśmy naprawiać tego złością czy walką. Mam całkowitą pewność, że damy radę załagodzić i poradzić coś na ten konflikt. Potrzebna jest tylko cierpliwość, jak do dzieci. Daj sobie pomóc. Nie używajmy przemocy. To nielogiczne. Proszę. - Ostatnie słowa chłopaka każdemu głośno zabrzmiały w uszach. Grinson rzucił krzesło, po czym sam padł na ziemię i zaczął płakać. Wszyscy poczęli go pocieszać. Młodzieniec podszedł do lady i usiadł na stołku. Hiacynta, pan Jason oraz starsi panowie, jak potem wszyscy pozostali patrzyli na młodego człowieka ze zdziwieniem i zainteresowaniem. Chłopak miał głos mędrca, hipnotyzujący i tak przekonywujący, że zadziałałby na każdego. Pan Brook stojący akurat za ladą chrząknął, po czym zaproponował przybyszowi piwo. Odmówił, kręcąc głową.
- Prosiłbym o kubełek soku lub wody do picia, jeśli pan łaskaw. - Karczmarz nalał napoju do kufla, po czym podał go chłopakowi. Po chwili milczenia zapytał:
- Kim jesteś, młodzieńcze?
- Nazywam się Zygfryd z Grett. Mówią też na mnie "pasterz pokoju". - Trzeba było przyznać, że to określenie całkowicie pasowało do niego.
- Co pana tutaj sprowadza? - zwróciła się do młodego mężczyzny Hiacynta.
- Cóż, szukam informacji o pewnej osobie. Miałem nadzieję, że może ktoś z was zechce mi pomóc. - odpowiedział, lekko niechętnie.
- Pytaj śmiało chłopcze. Niewiele się tu u nas dzieje, ale może ci pomożemy. Zamieniamy się w słuch. - odezwał się stary Alfon. Zygfryd usiadł wygodniej na stołku i zaczął opowiadać po co tutaj przybył. A wszyscy wsłuchali się w jego niesamowity głos oraz ciekawą opowieść…